środa, 15 lutego 2012

Walentynki i inne nieszczęścia...

         Już szczęśliwie za nami... ;-)

Wczoraj razem z moim mężem usilnie próbowaliśmy świętować Walentynki ale wciąż natrafialiśmy na same przeszkody. Zapowiadało się super -na początek wspólny obiad w restauracji. Niestety wkrótce odkryliśmy, że nasza ulubiona włoska trattoria przypomina oblężoną twierdzę, wokół której gromadzą się tłumy par z kwiatkami i nadzieją na stolik. Postanowiliśmy zjeść gdzieś indziej ale wolne miejsce miała tylko nasza przydomowa karczma podająca specjalności kuchni rodzimej. Czemu nie? Tylko, że wchodząc do środka spotkaliśmy znajomych, którzy zaprosili nas do swojego stolika i ten romantyczny obiad zjedliśmy w ich towarzystwie. Potem biegiem na już dużo wcześniej umówione spotkanie z przyjaciółmi, z którego nie dało się zrezygnować. W samochodzie Jacek obiecał, że po spotkaniu zabierze mnie jeszcze na Rynek! Fajnie, pomyślałam, wspólny spacer też pasuje do Walentynek. Niefortunnie wyjawiliśmy nasze zamiary przyjaciołom co poskutkowało tym, że poszli z nami... Hmmm, ok. Po godzinach włóczenia się od knajpki do knajpki (wszędzie tłumy nie do przebicia!) wróciliśmy do domu -totalnie umęczeni! Zanim się zorientowałam mój mąż już chrapał. I tak właśnie wyglądało całe to świętowanie.

Na szczęście przyszła mi do głowy pewna refleksja, która przyniosła ze sobą ulgę: przecież mieliśmy do tej pory całą masę romantycznych wieczorów, wyjść na kolację, do kina, na spacer itd. Zawsze takie pomysły rodziły się bardzo spontanicznie z bez jakiejkolwiek okazji. To dlaczego tak bardzo nastawiłam się na to, że akurat ten wieczór ma być taki wyjątkowy?

Myślę, ze kluczem są nasze oczekiwania, wyobrażenia o czymś. Zauważyłam, że to właśnie one sprawiają, że ostatecznie jesteśmy nieusatysfakcjonowani, niezadowoleni, niespełnieni. Bo jak już sobie wyobrazimy idealny scenariusz to potem każdy inny jest do kitu. A może właśnie dlatego, że zbytnio skupiamy się na szczegółach i dążeniu do realizacji zamierzonego scenariusza zdarzeń? Moje doświadczenie mówi mi, że za każdym razem gdy bez planu, ale ze świadomością swoich potrzeb, podchodziłam do sytuacji -zawsze wygrywałam. Byłam bardziej otwarta na to, co się wydarzy. Często doświadczałam niesamowitych rzeczy, których nie byłabym w stanie nigdy zaplanować, czy chociaż przewidzieć. Czy w związku z tym taka postawa nie wydaje się być bardziej rozumna?

Wracając do Walentynek. Z pewnością jest to jakaś okazja do świętowania swoich uczuć do drugiej osoby. Ale jeżeli mamy taką osobę obok siebie, to każdy dzień można uczynić świętem! A jeżeli nie ma obok nas nikogo?

W obu przypadkach: po co, do cholery, te całe Walentynki? ;-)

7 komentarzy:

  1. Mąż mojej koleżanki stanął na wysokości zadania i w Dniu Św. Walentego wybiegł z rana na śnieg i mróz i przyniósł swojej żonie pudełko czekoladek. Zosia jeszcze spała, więc zjawił się w sypialni, ucałował żonę i ruszył do pracy. Zosi było bardzo miło do momentu, gdy wstała i poczuła pod stopami coś mokrego i zimnego. Okazało się , że od łóżka poprzez schody, aż do samych drzwi wejściowych Krzysztof zostawił okropne ślady z czarnego błota. Zosia tylko się uśmiechnęła (choć mogła.... brzydko zakląć) i na kolanach przetarła drogę błota. No cóż... fajnie, że ktoś nas kocha, a jak okazuje uczucia, to zupełnie inna sprawa. W sumie to bardzo urocza opowieść o typowym mężczyźnie. Chce dobrze, a wychodzi jak zawsze :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ha ha ha! Rewelacyjna historia :-) I za to właśnie kochamy tych naszych mężczyzn... Nawet jeśli mają najszczersze intencje to i tak zawsze trzeba po nich posprzątać ;-D

    OdpowiedzUsuń
  3. Ha, ha, ha ... Nie wszystkim, niestety jest do śmiechu! Nazajutrz po Walentynkach przywitałem w pracy koleżanki singielki (ok. 30-tki): to jak tam dziewczyny Walentynki, fajnie, nie? Odpowiedź: fajnie (przez małe f i z głosem schodzącym ze schodów, nadzwyczaj zgodnie). Żeby ratować sytuację nawiązałem zaraz do tego, że właśnie dzisiaj mamy dzień singli. W odpowiedzi usłyszałem coś jakby: a idź do cholery...! Feminista.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie... Ale to już chyba jest jakiś grubszy problem. Bo walentynki są z pewnością dołujące dla singli -przynajmniej tych poszukujących. A dzień sindla po walentynkach tylko dopełnia czarę goryczy.

      Usuń
  4. Wolę Walentynki niż 1 maja. Takie czasy że okazujemy nasze uczucia ... wydając pieniądze.

    OdpowiedzUsuń
  5. Trafiłaś w sedno o tych naszych oczekiwaniach i wyobrażeniach. Do tego dochodzi presja, którą budują media, znajomi, rynek itd. itp. Walentynki już dawno olałam na zasadzie, że jak się uda spędzić miło razem wieczór to będzie fajnie, a jak nie to są kolejne dni. Chciałam tylko nawiązać do oczekiwań historią z własnego urlopu zeszłorocznego, kiedy to pojechaliśmy z mężem pierwszy raz wspólnie nad morze. Nie wiem, co mi na mózg padło, ale wydawało mi się, że jak facet i morze to musi być romantycznie i tak OCH! Przez ten mój romantyzm raz wymarzliśmy wieczorem na plaży, wiecznie czegoś oczekiwałam i co jakiś czas sprzeczaliśmy się bez sensu. W tym roku pojechałam na totalnym luzie bez żadnych oczekiwań i wyobrażeń, jak to ma być nad morzem z facetem. I było cudownie :)
    A wychodzenie do miasta w ten dzień to faktycznie totalne szaleństwo :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha ha ha! Mam podobne doświadczenia. Ale te nasze oczekiwania bardzo często potrafią nam wszystko zepsuć, a już napewno humor! A walentynki to wszystko podsycają w jakiś nienaturalny sposób i dlatego uważam, że to jest bardziej święto serduszkowego doła niż święto miłości.

      Usuń